0
mateusz.el 24 grudnia 2022 13:31
Na przełomie października i listopada postanowiłem wybrać się do Indii. Ot tak, dlaczego nie? Na moim podróżniczym koncie około 30 odwiedzonych państw, ale azjatyckie doświadczenia ograniczały się jednak jedynie do Kaukazu, Turcji oraz Izraela. Chciałem czegoś więcej, dalej, chciałem przygody i emocji. Tak też zakupiłem bilety do Delhi. Wszystko trochę w ciemno, nie wiedziałem o tym kraju za wiele, wiedziałem natomiast, że będzie inaczej, będzie na pewno momentami ciężko.

Początkowo nie wiedziałem co dokładnie chcę zobaczyć, myślałem, że tydzień spędzę w Indiach, a na tydzień polecę do nieodległego Nepalu. Na kolejnych etapach planowania uznałem, że skupię się porządnie na północnych Indiach, a Nepal i inne rejony poczekają.

Szczegółową relację z podróży powoli tworzę na swoim prywatnym blogu https://zwiedzajpoznawaj.pl/indie/ . Tutaj skupię się natomiast na przelotach, lotniskach, ale kilka zdjęć z różnych "nielotniczych" miejsc na pewno też przemycę.

Plan podróży wyglądał następująco:

24.10.2022 Gdańsk - Warszawa (PLL LOT)
24.10.2022 Warszawa - Delhi (PLL LOT)
5.11.2022 Udaipur - Delhi (IndiGo)
5.11.2022 Delhi - Varanasi (IndiGo)
9.11.2022 Gaya - Delhi (IndiGo)
11.11.2022 Delhi - Warszawa (PLL LOT)
11.11.2022 Warszawa - Gdańsk (PLL LOT).

Tam gdzie nie leciałem samolotem, tam jechałem pociągiem, albo autokarem.

Mapa odwiedzonych miejsc prezentuje się następująco:



CDN.

Dzień wylotu. Pierwszy odcinek z Gdańska do Warszawy. ot zaplanowany na 14:50, kilka minut po 12 zamawiam ubera i niespełna pół godziny później jestem już w terminalu. Szybkie nadanie bagażu, pani na check-in upewnia się, że mam wizę i po kilku chwilach jestem już w mc'donaldzie w strefie wylotów. Lot do WAW bez historii, operował E175.

Na Okęciu miałem niespełna 3 godziny do samolotu do Delhi. W sam raz by jeszcze coś zjeść, odstresować się i spokojnie oczekiwać boardingu. Przed wejściem ponowna weryfikacja mojej wizy wjazdowej.



W economy w Dreamlinerze zajęta większość miejsc, pasażerowie to w zdecydowanej większości Hindusi, do tego pojedynczy Polacy i pojedynczy przedstawiciele innych narodowości.



Z chwilą oderwania się od ziemi grupa Hindusów zaczęła krzyczeć, śpiewać oraz klaskać. Ja w lekkiej konsternacji, ale ok, może takie mają zwyczaje. Po chwili pierwszy posiłek. Dobieram sok i wino z nadzieją, że jak najzybciej zasnę. Rozkładowo lądowanie zaplanowane około 6 godziny czasu lokalnego.
Po jedzeniu przeglądam co nowego w strefie rozrywki, ale nic ciekawego nie znajduję (mam wrażenie, że od mojego zeszłorocznego lotu do Cancun nic się nie zmieniło). Trafiam jednak na stare dwa odcinki Makłowicza w...Indiach. To będzie moją dobranocką.





Budzę się na drugi posiłek (dwa naleśniki z dziwnym farszem podane na ciepło). Do lądowania około godzina. Co mnie jednak zaskakuje, to fakt, że po moich obliczeniach jest jakoś 3 w nocy. Zatem lądowanie nie o 6, a o 4 rano. Trochę wcześnie, za wcześnie nawet...

CDN.

W Delhi ląduję chwilę po 4 nad ranem. Przede mną bardzo długa kolejka do kontroli paszportowej. W międzyczasie wypełniam jakiś formularz (chyba) celny. Pan w okienku katem oka zerka na mój paszport i wizę, bardziej zainteresowany jest nuceniem pod nosem jakiejś melodii, wbija jednak pieczątkę i jestem już po drugiej stronie. Jeszcze tylko wymienić gotówkę w kantorze i można ruszać w miasto. W strefie ogólnodostępnej przylotowej Terminala nr 3 znalazłem tylko jeden kantor, odstałem swoje, przy okazji w punkie obok zakupiłem lokalną kartę SIM. Było już po 7 godzinie, kiedy opuściłem terminal i ruszyłem na znajdującą się tuż obok stację metra. Akurat świtało, ale zamiast pięknego porannego słońca widziałem jedynie świecącą na pomarańczowo kulkę, która ledwie przybijała się przez zapylone niebo.

Linia metra łączy delhijskie lotnisko z głównym dworcem kolejowym, czas przejazdu mimo bardzo dużej odległości to jedynie około 15-20 minut. Wysiadam i...jestem w środku chaosu. Witam w Indiach. Na ulicach korki, wszędzie dziki tłum ludzi, do tego przeraźliwy hałas klaksonów. Teraz tylko znaleźć mój hotel, a konkretniej taxi lub tuk-tuka, który mnie tam zawiezie....
Na poniższych zdjęciach mój pierwszy widok w Delhi - z kładki nad ulicą przy dworcu kolejowym oraz widok z okna hotelowego pokoju zaraz po drzemce po podróży.





Po dokładne opisy i relacje zapraszam na mój wspomniany już blog.
Moje kolejne dni w Indiach spędziłem na pobycie w Delhi, Agrze, a następnie miastach Jaipur, Jodhpur oraz Udaipur. Przemieszczałem się głównie pociągami oraz autobusem. Kilka zdjęć poniżej.







Z miasta Udaipur miałem w planie przemieścić się na wschód do Varanasi. Jazda pociągiem zbyt długa i męcząca (~1200 km i co najmniej 30 godzin jazdy), logicznym więc był lot samolotem, a właściwie dwa loty. Połączeń bezpośrednich nie ma, musiałem mieć przesiadkę. Bilety kupiłem w liniach IndiGo będących jednym z największych lowcostowych krajowych przewoźników. O dziwo oferuje on loty łączone przesiadkowe w ramach jednego biletu-rezerwacji. Bagaż rejestrowany także w cenie podstawowej. Tym co mnie jednak zaskoczyło, to...zmiana terminala w Delhi. Przylot miałem na główny międzynarodowy (i jak widać krajowy również) terminal T3, a wylot z mniejszego krajowego T2. No dobra, jak trzeba, to się przespaceruję, zapas czasu wystarczająco duży.

Lotnisko w Udaipur oddalone jest od miasta o około 20km, dojeżdżam bez problemu Uberem. Obsługuje kilkanaście połączeń krajowych, terminal w miarę nowy i jak na Indie bardzo czysty i zadbany, zresztą wszystkie lotniska w Indiach są bardzo zadbane. Pierwsze zaskoczenie już przy wejściu do budynku. Aby tam wejść trzeba pokazać uzbrojonemu strażnikowi/wojskowemu paszport i potwierdzenie rezerwacji lotu. Inaczej się nie wejdzie.







Bagaż nadany, do odlotu jeszcze dwie godziny, zaczyna mi się nudzić...chcę wyjść przed terminal, ale...pan strażnik nie pozwala. Mówi, że mogę pospacerować w środku. Yyyy, no dobra.
W kwestii nadania bagażu rejestrowanego, jeszcze ciekawostka: zanim podejdzie się do check-in należy podejść do skanera, pracownik sprawdzi czy wszystko jest ok, zaplombuje walizkę i dopiero wtedy można nadać ją w check-in. Kolejna dziwna rzecz.







Na kolejnym zdjęciu widać jak wielki jest tu smog i zanieczyszczenia:



CDN.

Lot spokojny, podobnie jak na innych krajówkach którymi leciałem, wypełnienie blisko 100%. Jakiegokolwiek cateringu na pokładzie brak. Przesiadka w Delhi absolutnie bezproblemowa. W T3 loty krajowe mają swoją część przylotową, więc sprawnie bez żadnych kontroli i jestem już w strefie ogólnodostępnej. Czasu dużo, więc zdążyłem jeszcze coś zjeść. Spacer pomiędzy T3 i T2, to około 10 minut, na szczęście trasa jest bardzo dobrze oznakowana. Podobno się jeszcze busy, ale nie rozglądałem się za nimi. Nieco gorzej w T2, tam bardzo długie kolejki do kontroli bezpieczeństwa. Jak już wspominałem, T2 jest nieco mniejszym, starszym i skromniejszym terminalem DEL, na plus jednak bardzo duża strefa gastronomiczna w hali odlotów.

Wieczorem jestem już w Varanasi. Zdjęć nie mam. Lotnisko z jednym dość nowym terminalem, obsługuje kilkanaście krajowych połączeń. Oddalone około 30 kilometrów od miasta, Uberem jechałem ponad godzinę.
O Varanasi się nie rozpisuję (będzie wpis na blogu https://zwiedzajpoznawaj.pl/ ). Dodam tylko, że to święte miasto nad rzeką Ganges. Z Vaanasi jadę nocnym pociągiem jeszcze bardziej na wschód, do miasta Gaya, a dokładniej Bodh Gaya - świętego miasta buddystów, ponieważ to właśnie tam Budda medytował pod jednym z drzew.







Lotnisko w Gaya położone jest w połowie drogi między miastami Gaya i Bodh Gaya (gdzie miałem nocleg). Już jadąc pociągiem z Varanasi zapoznałem się z tutejszym mieszkańcem i dziennikarzem, który też mieszkał w Bodh Gaya. Tak też w środku nocy jechaliśmy z pociągu pomiędzy tymi miastami...motorem. Tak, on, jego plecak, ja, moja walizka i mój plecak na jednym motorze. To są Indie, tu się wszystko da! Dogadaliśmy się, że jak będę wracał na lotnisko, to mnie podrzuci.



Port Lotniczy Gaya jest na prawdę mały, ale również zadbany. Jest jednak o tyle ciekawe, że ma połączenia d Tajlandii i Bhutanu, a to ze względu na buddystyczny ruch pielgrzymkowy.
Chwilę wcześniej odlatywał akurat samolot do Bangkoku. Poza tym cisa spokój, pomijając, że w przeciągu 1,5h czekania 3x zgasł prąd. Jak widać na poniższym zdjęciu, tym razem też przed nadaniem bagażu musiał on zostać zaplombowany.
Lecę do Delhi.







Przychodzi czas powrotu do Polski. Lot do WAW zaplanowany na godzinę 7 rano, nocowanie w hotelu nie wchodziło zatem w grę. Jednym z ostatnich kursów metra, po 22godz jadę na lotnisko. Czas na kolację i ustawiam się w długim ogonku do wejścia do terminala (wspominana już wcześniej obowiązkowa kontrola paszportu i potwierdzenia biletu lotniczego). Mimo północy, to c najmniej 15 min stania.



Ruch na lotnisku w DEL odbywa się w zasadzie non stop przez całą dobę. Udaje mi się jednak znaleźć wolne krzesełko w części ogólnodostępnej i pozostaje oczekiwać otwarcia check-inu. Jest chwilę po północy, spać się nie chce, odpalam yt i oglądam wszystko jak leci.







O dizwno, check-in otwiera się już około 3:20. Bez problemu nadaję bagaż i....ustawiam się w wielką kolejkę kontroli paszportowej, a następnie w równie długą kolejkę do kontroli bezpieczeństwa. Wszystko zajmuje mi aż 1,5h i ostatecznie w hali wylotów jestem około godz 5. Szybkie zakupy i można oczekiwać na boarding.
Wniosek - na lotnisko w Delhi najbezpieczniej jest przybyć około 3-4 godziny przed wylotem. Na ostatnią chwilę nic tu się nie da.

Na locie do WAW na szczęście mam po raz kolejny miejsce przy oknie, będzie można iść wygodnie spać. Póki co jeszcze czekam na posiłek, a w międzyczasie za oknem góry i pustynie Pakistanu.





Na Okęciu parkujemy niestety z dala od terminala, dowóz autobusem. Na przesiadkę 3 godziny, casu akurat na kontrolę bezpieczeństwa i zjedzenie obiadu w Maku.



Ostatni odcinek do GDN oczywiście Embraerem (już chyba nie pożegnam Q400) i po 45 minutach jestem u siebie.







Koniec :)

Dodaj Komentarz